Colin i Mary są znudzoną sobą parą. Parą, która chyba przestała siebie lubić, skoro własne towarzystwo jest im raczej ciężarem, niż przyjemnością. Nie sprawia im radości nawet przebywanie w "najbardziej romantycznym mieście świata". Bo są w nim zmuszeni do bycia tak blisko siebie? Czy to dlatego - podświadomie szukając odmiany, innych wrażeń - robią to, czemu sprzeciwia się
rozsądek? Dlaczego idą, wracają tam, gdzie nie powinni byli wracać ?
Być może zwiedzanie miasta w samotności byłoby dla nich przyjemniejsze - mogliby wówczas folgować swoim zachciankom, spacerować bez celu, a zabłądzenie nie stanowiłoby żadnego problemu. Było tu co podziwiać, należało tylko wytężyć wzrok i mieć napiętą uwagę. Ale oni znali się na wylot, a ich zażyłość - jak zbyt duży bagaż - bezustannie im ciążyła.
Ukojenie przypominało mi sen, którzy czasem mnie nawiedza: gubię się w jakimś mieście, poszukuję usilnie drogi do domu, ale im bardziej się staram, tym bardziej się gubię. Wchodzę w coraz to nowe uliczki, jacyś ludzie wciągają mnie w wir swoich spraw i coraz bardziej oddalam się od domu. Kiedy Colin i Mary błąkali się tak po Wenecji - Wenecji dalekiej od turystyczych wyobrażeń - chciałam żeby już jak najszybciej znaleźli się w swoim hotelu, gdzie byliby bezpieczni - i już z niego nie wychodzili. Ale takie "przebudzenie" nie następuje, nawet kiedy bohaterowie faktycznie wracają do hotelu. Cały czas czułam się, jakbym tkwiła w tym męczącym śnie i nie mogła nic zrobić, żeby zapobiec katastrofie. I nawet w finale, nie czułam "ukojenia"...

Ukojenie jest nasycone niepokojem. Czekamy bowiem bezsilnie na skradające się powoli i podstępnie zło, a potem patrzymy jak bohaterowie dają się wciągnąć w pułapkę. To czytelnik, spodziewający się najgorszego, się boi - sęk tkwi właśnie w oczekiwaniu. Wyobraźnia ciągle podsuwała mi obrazy thrillerów, w których bohater - niczym nie wyróżniający się człowiek - ni z tego, ni z owego spotyka na swojej drodze psychopatycznego mordercę. Kiedy myślimy, że to teoretycznie może przydarzyć się każdemu z nas, ciarki przechodzą po plecach. Jednak miałam wrażenie nierealności tej sytuacji -  niby możliwe, ale jakoś nie do końca. Na ile sami jesteśmy w stanie sprowokować takie wydarzenia, swoim życiem i podejmowanymi decyzjami? Podobnie jak Colin i Mary, kuszący los...

Proza faktycznie intensywna, ale też oszczędna w środkach wyrazu. Jednak zakończenie mnie rozczarowało - zbyt pobieżne...zbyt zwyczajne, czegoś mi w nim zabrakło, jakiejś "kropki nad i". Myślę, że autor zbyt szybko doprowadził do finału, można było fabułę rozbudować i wzbogacić, bo w tym kształcie jest zbyt zwięzła, żeby mówić o "studium szaleństwa".

Ian McEwan, Ukojenie (The comfort of strangers), Wyd. Albatros, 2008

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później