Sabine, asystentkę magika Parsifala poznajemy w momencie jego, dość nieoczekiwanej, śmierci. Spowita w żałobę krąży bez celu po wielkim, pustym domu, który odziedziczyła. Wtedy okazuje się, że Parsifal oprócz spadku pozostawił po sobie także tajemnicę swojego życia. Sabine zostaje w nią wciągnięta, choć z początku jej naturalną reakcją jest oczywiście negacja i niechęć, aby zaakceptować coś nowego w swoim życiu.

Pierwsza część książki jest przesycona smutkiem i samotnością Sabine - czułam to bardzo wyraźnie. Sabine nie została zupełnie sama, ma kochających i wspierających ją rodziców, ale to nie w nich znajduje ostatecznie pociechę. Nastrój książki się zmienia, kiedy Sabine wyjeżdża do Nebraski: paradoksalnie w zasypanym śniegiem, zimnym miasteczku na końcu świata odnajduje domowe ciepło, choć pobyt tam wiąże się również z odkrywaniem mrocznej przeszłości Parsifala i jego rodziny.  W iluzjonistycznych sztuczkach nie ma magii, ale jeżeli mamy otwarty umysł, niektóre rzeczy w życiu wydają się dziać jakby za sprawą magii. Chociaż Sabine powinna była pogrążyć się w żałobie po śmierci ukochanego mężczyzny, to właśnie dzięki jego odejściu odnalazła się na nowo. Pomimo tego, że rodzina byłego męża jest daleka od ideału, to jednak okazuje się, że pobyt tam pozwala Sabine spojrzeć na swoje życie z nowej perspektywy. Kiedy zamykają się jedne drzwi, otwierają się inne...

Asystentka magika ma swoje wady i zalety, ale na pewno jest książką ciekawą. Jej zaletą jest z pewnością styl narracji - podobnie jak w Belcanto, autorka tworzy "coś z niczego". Pozornie nijakie postaci stają się interesujące, w miarę jak wchodzimy w ich wewnętrzny świat. Pozornie nic się nie dzieje, ale jednak lektura wciąga. Taki styl narracji mnie oczarowuje. Wadą powieści jest to, że poza przyjemnym spędzeniem z nią czasu, niewiele z niej wynika. Długo podczas lektury czekałam na jakąś refleksję, zastanawiałam się, jakie jest przesłanie powieści. Zwłaszcza, że i zakończenie książki nie wprowadza żadnego wyraźnego podsumowania, żadnej puenty. Oczywiście nie z każdej lektury musi wynikać jakiś głębszy morał, ale akurat po Ann Patchett spodziewałam się czegoś więcej. Poza tym łatwość, z jaką Sabine przychodzi zaakceptować rewelacje dotyczące jej zmarłego męża i odnaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości od tej, w której do tej pory żyła - wydaje mi się nieco podejrzana.

Ann Patchett tworzy jednak po raz kolejny magiczny (w sensie dosłownym i przenośnym) świat, do którego zaprasza czytelnika. Świat, który z łatwością możemy sobie zwizualizować oraz wyrazistych bohaterów "z duszą". Dodać muszę, że książka - w swojej drugiej części emanuje takim klimatem i ciepłem, że byłaby idealną lekturą, aby zagrzebać się z nią pod kocem i z gorącą herbatą w zimowe wieczory. Czyli tak za kilka miesięcy...
Nim otworzyła oczy, przesunęła ręką po miękkiej narzucie, szukając ciepłego kłębka króliczego futerka, bo zwierzątko zazwyczaj układało się w pobliżu jej brzucha. (...) Była sama i nic nie wskazywało na to, że nie było tak przez całą noc; wyglądała jakby spała nieprzerwanie i bez ruchu. Drugie łóżko było porządnie zaścielone, dokładnie tak samo, jak wówczas, kiedy tu wczoraj weszła pierwszy raz, i przez moment miała wrażenie, że nic się nie wydarzyło. Śnieg nie padał. Świat za oknem był podzielony na dwie płaszczyzny, oślepiający błękit i oślepiającą biel. Ten śnieg przykrył pola jak wielkie wyprasowane prześcieradło. To był czysty, uporządkowany świat.
Ann Patchett, Asystentka magika, wyd. Rebis, Poznań 2004

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później